Poza strefą bezpieczeństwa.
Józefina usłyszała hałas na dole, a przecież była w domu zupełnie sama. Zegarek wskazywał 8, za oknem było ciemno, padał deszcz. Pomyślała, że chyba jest przewrażliwiona, powinna wstać i zejść do kuchni na dół zaparzyć kawę, jak zwykle rano. Jednak nie ruszała się z łóżka i nasłuchiwała odgłosów.
Dom usytuowany był na takim odludziu, że właściwie nie spotykała nikogo, nie licząc kobiety, która czasem maszerowała wzdłuż drogi. Była starsza od niej, drobnej budowy. Zawsze machała jej z daleka na powitanie, co było bardzo miłe i co było tutejszym zwyczajem wobec każdego mijanego na drodze. Mieszkali tu prawie dwa lata i choć jako cudzoziemcy wciąż byli obcy dla tutejszej społeczności, czuli się w niej bardzo bezpiecznie i swojsko. Każdy był tu akceptowany, jeśli oczywiście nie łamał prawa. Chociaż ludzie nie byli wylewni i żyli chętnie w izolacji ceniąc sobie najbardziej spokój i prywatność, to wyczuwało się ich dyskretne zainteresowanie i raczej przyjazne nastawienie.
Jedyny dom na horyzoncie zamieszkany był przez 60 letnią Lenę, która okazała się bardzo życzliwa i pomocna, głównie dlatego, że zadeklarowała pomoc w nauce języka. Józefa korzystała z możliwości posłuchania szwedzkiego na żywo, spędzając przy tym miło czas w towarzystwie ciekawej osoby, popijając kawę i smakując cynamonowe kanelbullary i kladkaka. To była jedyna forma życia towarzyskiego jakie prowadziła.
Kiedy zaczęła chodzić do szkoły językowej, kontakty z ludźmi rozszerzyły się. O ile kontaktami można nazwać zwyczajowe powitanie „Hej, hur mår du?” i standardową odpowiedź „Bra, tack”. Ten obcy język spodobał się Józefie tak bardzo, że zapragnęła nauczyć się go jak najszybciej. Niestety nigdy nie miała talentu do języków obcych więc początkowe „jak najszybciej” zamieniła na „w miarę możliwości”. Brzmiało lepiej i w takiej formie było realne. Zatem wyruszyła pewnego grudniowego poranka drogą w prawo za lasem ku nowej przygodzie w tym pięknym, ale obcym kraju. To było kilka tygodni temu, a już zdała pierwszy National prov i przeszła z A na kurs B.
Znowu usłyszała szelest kroków. Tym razem była tego pewna. Nigdy nie bała się mieszkać sama, zwłaszcza w lesie, z dala od ludzi. Drzwi wejściowe nie zamyka się tu na klucz. Z przyzwyczajenia, nie dla bezpieczeństwa, przekręcała klucz w zamku, tylko na noc. Tak naprawdę nocą w tej okolicy nie było żywego ducha. Rzadko zwierzęta z pobliskiego lasu podchodziły pod dom. W gwieździstą noc dało się zauważyć ich cienie.
Noce w Skandynawii na prowincji przez większość roku są czarne jak węgiel, nie widać kompletnie nic na wyciągnięcie ręki. Za to od czerwca jest odwrotnie. Białe noce nie pozwalają spać, o północy jest jasno. To był jeden z szoków, które przeżyła, gdy się tu sprowadzili.
W zamian była dzika przyroda za oknem, cisza, czyste powietrze i smaczna woda w kranie, krystaliczna i zdrowa.
Zachciało jej się pić. Szklanka w wodą na nocnym stoliku była pusta. Odrzuciła kołdrę na bok z rozmachem.
- Nie, nie będę wstrzymywać oddechu pod kołdrą z obawy, że ktoś być może włamał się do domu! - Zdecydowanie wstała z łóżka. Założyła szlafrok i cicho otworzyła drzwi, na wszelki wypadek, gdyby to jednak był włamywacz.
Widziała za oknem ścianę lasu w deszczu i słyszała go na dachu. Sypialnie były na piętrze. Dom był drewniany, z tzw. „duszą”. Schody skrzypiały i ciche zejście po nich było raczej niemożliwe.
- Cholera, było się odchudzać… - pomyślała, stawiając delikatnie pierwszy krok na schodku. O dziwo, stopień jęknął cicho, za to ona głośniej, bo poczuła skurcz w nodze. – Było ćwiczyć! - Upomniała samą siebie. Niestety, codziennie od roku powtarzała, że od jutra!
Chwyciła mocniej poręcz, jakby na niej chciała zostawić część swojego nadprogramowego ciężaru. Wzniosła oczy do góry i przysięgała sobie, że jak to nie włamywacz, morderca czy inny drab, a ona przeżyje zejście po tych trzeszczących schodach, to od jutra zacznie trening. Nie jakąś tam gimnastykę, pierdu, pierdu, tylko prawdziwy, ciężki trening z prawdziwym potem na całym ciele.
Wciągnęła głęboko powietrze i bez zastanowienia z całym impetem zbiegła po schodach prosto do kuchni. Lekko pochylona, w rozkroku i z rękoma gotowymi do zadania ciosu wyglądała niemal jak profesjonalny karateka. W oczach zero strachu, każdy mięsień napięty, nawet jak nie było to zauważalne, czuła to. W razie czego pomoże sobie zębami, ma też paznokcie. Może nie są imponujące, ale przy odpowiedniej determinacji i motywacji można użyć ich do walki. No i najważniejsze, wie, w której szufladzie trzyma wałek do ciasta i tłuczek do mięsa. Noży nie byłaby w stanie użyć, nawet przeciwko najgorszemu wrogowi. W każdym razie wpadając do kuchni nie czuła się bezbronna.
- Ale gdzie jest do cholery pies? - wymamrotała i zmarszczyła czoło, powiększając tym samym i tak już pokaźną bruzdę między brwiami. - Powinien zaalarmować, że ktoś obcy jest w domu. Pewnie śpi u siebie w pokoju, zero pożytku z niego. Tylko wbija w ciebie wzrok i patrzy jak na wariata. - Tak, prowadziła sama ze sobą dialog wewnętrzny i tak, dla dodania sobie animuszu.
Nie ma sensu udawać, że nie potrzebuje więcej i szczęścia i rozumu. Obiecywała sobie nie raz, że skupi się na ich...pomnażaniu. Tymczasem jak zwykle będzie mądra po szkodzie. O ile będzie, w sensie przeżyje to, co zaraz miało nastąpić, a niechybnie coś się stanie, skoro już zdradziła wrogowi swoją obecność. Decydując się na konfrontację z potencjalnym niebezpieczeństwem nie pomyślała, że może lepiej byłoby zostać w pokoju na górze. Tyle, że nie w łóżku, a pod nim. To byłoby bezpieczniejsze niż jej udawana postawa nieustraszonej, na nogach z waty, ze strachu. Nie takie było założenie, ale tak niestety wyszło. Czuła się głupio i była przerażona. Tylko paraliż nie pozwalał jej uciec.
Przy drzwiach wiodących na taras stał ktoś odwrócony tyłem. Zanim zdążyła ogarnąć myśli, siebie i całą tę sytuację, odwrócił się w jej stronę.
- Pobierz link
- X
- Inne aplikacje
Komentarze
Prześlij komentarz